Vipassana - droga środka
W filmie Mały Budda - 1993 usłyszałem, że Budda poszcząc razem z ascetami zauważył łucznika. Wtedy zrozumiał, że skrajna praktyka - w tym przypadku poszczenie, aż do wycieńczenia nie jest skuteczne.
Tak jak łucznik napinający cięciwę - nie za słabo bo strzałą nie poleci, nie za mocno, żeby nie zerwać cięciwy - tak praktyka medytacji powinna być zrównoważona.
Medytujący powinien podjąć wysiłek i zacząć obserwować swoje wnętrze.
Ale zaangażowanie nie powinno być za duże, inaczej powstaną napięcia spowodowane pragnieniami, które są motywacją medytacji.
Np pragnienie wyzwolenia, oświecenia, oczyszczenia umysłu z uwarunkowań...
Ja dostałem w darze temperament skrajnie działającej osoby. Często jak coś mi się spodoba to się w tym zatracam. Jak coś mi nie przypadnie do gusty to wyraźnie to odrzucam nie dając szansy bliższego poznania.
W przypadku mojej praktyki Vipassany jest podobnie, na każdym kursie jest podobnie. Zaczynam z silną determinacją, zaangażowaniem. Praktyka idzie dobrze, ale jest trudna, nie wyczerpująca, ale wieczorem z wielką chęcią idę spać. Z dnia na dzień wchodzę w coraz głębsze stany medytacyjne, pojawiają się wizję rychłego wyzwolenia albo przynajmniej oczyszczenia z wielu głębokich uwarunkowań.
Powstają oczekiwania, oszukuję się, że ich nie dostrzegam i praktykuję dalej. W końcu napięcie dorasta do takiego poziomu, że progres medytacji wyraźnie hamuje, ja się męczę, stan emocjonalny spada, zaczynam odczuwać rozczarowanie, strach przed porażką.
Wtedy następuje refleksja. Chwila prawdy przed samym sobą.
Tak, mam oczekiwania, tak, praktykuję niewłaściwie.
Zmiana nastawienia, celem nie jest już oczyszczanie, ale czysta obserwacja doznań w ciele, bez identyfikacji i interpretacji intelektualnych. Bezstronna obserwacja, rozwój zrównoważonego umysłu i budzenie świadomości ciała.
Wracam na środek ścieżki, praktyka wznawia utracone temp, medytacje są lekkie i przyjemne, wraca radość z bycia, ze zrozumienia, z akceptacji. Stan spełnienia.
W codziennym życiu mam podobnie.
Idę środkiem, potem:
Teraz jestem w trakcie integrowania praktyki Vipassana do zwykłego, codziennego życia, trochę pisałem o tym: Zintegrowanie medytacji Vipassana z pracą przy komputerze ale to wciąż jeszcze nie to czego szukam.
Cały czas odczuwam pragnienie medytacji, chcę czynić progres na ścieżce uwalniania się od uwarunkowań.
Mam niechęć do wykonywania czynności, które nie są zbieżne z praktyką medytacyjną. Nawet zdaję sobie sprawę, że to jest gra umysłu.
Czuję niechęć do pracy, bo bo chcę w tym czasie medytować, żeby rozwijać zrównoważony umysł który jest wolny od pragnień i niechęci.
Teraz gdy to napisałem, to jeszcze wyraźniej widzę jaką pułapkę sobie zmajstrowałem :)
W najbliższym czasie będę pracować nad uporaniem się z tym. Tak, żebym mógł wykonywać zwykłe codzienne czynności, często obowiązki bez uczucia, że coś tracę, że tkwię w miejscu, które mnie nie interesuje i tylko dzieli od docelowego momentu.
Tak jak łucznik napinający cięciwę - nie za słabo bo strzałą nie poleci, nie za mocno, żeby nie zerwać cięciwy - tak praktyka medytacji powinna być zrównoważona.
Medytujący powinien podjąć wysiłek i zacząć obserwować swoje wnętrze.
Ale zaangażowanie nie powinno być za duże, inaczej powstaną napięcia spowodowane pragnieniami, które są motywacją medytacji.
Np pragnienie wyzwolenia, oświecenia, oczyszczenia umysłu z uwarunkowań...
Ja dostałem w darze temperament skrajnie działającej osoby. Często jak coś mi się spodoba to się w tym zatracam. Jak coś mi nie przypadnie do gusty to wyraźnie to odrzucam nie dając szansy bliższego poznania.
W przypadku mojej praktyki Vipassany jest podobnie, na każdym kursie jest podobnie. Zaczynam z silną determinacją, zaangażowaniem. Praktyka idzie dobrze, ale jest trudna, nie wyczerpująca, ale wieczorem z wielką chęcią idę spać. Z dnia na dzień wchodzę w coraz głębsze stany medytacyjne, pojawiają się wizję rychłego wyzwolenia albo przynajmniej oczyszczenia z wielu głębokich uwarunkowań.
Powstają oczekiwania, oszukuję się, że ich nie dostrzegam i praktykuję dalej. W końcu napięcie dorasta do takiego poziomu, że progres medytacji wyraźnie hamuje, ja się męczę, stan emocjonalny spada, zaczynam odczuwać rozczarowanie, strach przed porażką.
Wtedy następuje refleksja. Chwila prawdy przed samym sobą.
Tak, mam oczekiwania, tak, praktykuję niewłaściwie.
Zmiana nastawienia, celem nie jest już oczyszczanie, ale czysta obserwacja doznań w ciele, bez identyfikacji i interpretacji intelektualnych. Bezstronna obserwacja, rozwój zrównoważonego umysłu i budzenie świadomości ciała.
Wracam na środek ścieżki, praktyka wznawia utracone temp, medytacje są lekkie i przyjemne, wraca radość z bycia, ze zrozumienia, z akceptacji. Stan spełnienia.
W codziennym życiu mam podobnie.
Idę środkiem, potem:
- albo za mocno się staram żeby zwielokrotnić efekty - pragnienie
- albo popada w stagnację znudzony drogą - niechęć
Teraz jestem w trakcie integrowania praktyki Vipassana do zwykłego, codziennego życia, trochę pisałem o tym: Zintegrowanie medytacji Vipassana z pracą przy komputerze ale to wciąż jeszcze nie to czego szukam.
Cały czas odczuwam pragnienie medytacji, chcę czynić progres na ścieżce uwalniania się od uwarunkowań.
Mam niechęć do wykonywania czynności, które nie są zbieżne z praktyką medytacyjną. Nawet zdaję sobie sprawę, że to jest gra umysłu.
Czuję niechęć do pracy, bo bo chcę w tym czasie medytować, żeby rozwijać zrównoważony umysł który jest wolny od pragnień i niechęci.
Teraz gdy to napisałem, to jeszcze wyraźniej widzę jaką pułapkę sobie zmajstrowałem :)
W najbliższym czasie będę pracować nad uporaniem się z tym. Tak, żebym mógł wykonywać zwykłe codzienne czynności, często obowiązki bez uczucia, że coś tracę, że tkwię w miejscu, które mnie nie interesuje i tylko dzieli od docelowego momentu.