Jak medytować nie dodając kolejnych zadań do codziennego harmonogramu
Gdy wpadłem w sidła Vipassany, tuż po powrocie z kursu, medytowałem w domu jak Budda przykazał. Jedną godzinę rano i jedną wieczorem.
I tak przez rok.
Co ciekawe to zbyt dużo korzyści nie uzyskałem.
Później uświadomiłem sobie, że praktykowałem nieprawidłowo.
Z kursu na kurs uświadamiałem sobie to co jest tam wałkowane wielokrotnie.
Żeby nie kierować się pragnieniami, żeby zachowywać zrównoważony umysł.
W moim przypadku oznacza to, że nie ma co się spieszyć do oświecenia. Wystarczy praktykować tyle ile można na to sobie pozwolić - najlepiej tak pośrodku między lenistwem a medytoholizmem.
Tak samo jeśli chodzi o samo medytowanie. Nie ma co się za bardzo wysilać.
Duży wysiłek to efekt oczekiwań a te są przeszkodą w medytacji.
Kolejna sprawa, że grafik i tak już jest napięty - rodzina, praca, znajomi, hobby... gdzie tu urwać czas na siedzenie na poduszce i obserwowanie oddechu i doznań w ciele?
Rozwiązaniem dla mnie staje się praktykowanie uważności.
Gdy robię śniadanie, staram się (ale też bez przesady) robić to uważnie, jak odlatuje myślami to wracam do oddechu, świadomości ciała i uwagi nad tym czym się w danej chwili zajmuję.
Gdy jem, to też uważnie.
Już od dłuższego czasu mam nawyk spokojnego jedzenia, dokładnego gryzienia. Już samo to sprzyja zauważaniu smaków i zapachów.
Gdy pracuję, robię często szybki skan ciała (czy się nie garbię, czy nie jestem spięty) i umysłu (czy się nie denerwuję na coś, czy nie straciłem dystansu). To też są przebłyski medytacji.
Takich okazji by można mnożyć bez liku:
Ważne, żeby nie wymagać od siebie zbyt wiele. Umysł jest jak szalona małpa, jego ogarnięcie zajmuję trochę czasu. Kluczem jest determinacja, konsekwencja i akceptacja.
Z dużym naciskiem na akceptację natury umysłu, akceptację rzeczywistości która często odbiega od oczekiwań.
Akceptację siebie, popełnianych błędów.
Świadomość własnych oczekiwań i odpuszczanie.
I luz, dużo luzu i dystansu do siebie i świata, mniej powagi, więcej uśmiechu - to wymyśliłem teraz, tego mi najbardziej brakuj, ale i rozwijanie właśnie tego mi ostatnio coraz lepiej wychodzi.
I tak przez rok.
Co ciekawe to zbyt dużo korzyści nie uzyskałem.
Później uświadomiłem sobie, że praktykowałem nieprawidłowo.
Z kursu na kurs uświadamiałem sobie to co jest tam wałkowane wielokrotnie.
Żeby nie kierować się pragnieniami, żeby zachowywać zrównoważony umysł.
W moim przypadku oznacza to, że nie ma co się spieszyć do oświecenia. Wystarczy praktykować tyle ile można na to sobie pozwolić - najlepiej tak pośrodku między lenistwem a medytoholizmem.
Tak samo jeśli chodzi o samo medytowanie. Nie ma co się za bardzo wysilać.
Duży wysiłek to efekt oczekiwań a te są przeszkodą w medytacji.
Kolejna sprawa, że grafik i tak już jest napięty - rodzina, praca, znajomi, hobby... gdzie tu urwać czas na siedzenie na poduszce i obserwowanie oddechu i doznań w ciele?
Rozwiązaniem dla mnie staje się praktykowanie uważności.
Gdy robię śniadanie, staram się (ale też bez przesady) robić to uważnie, jak odlatuje myślami to wracam do oddechu, świadomości ciała i uwagi nad tym czym się w danej chwili zajmuję.
Gdy jem, to też uważnie.
Już od dłuższego czasu mam nawyk spokojnego jedzenia, dokładnego gryzienia. Już samo to sprzyja zauważaniu smaków i zapachów.
Gdy pracuję, robię często szybki skan ciała (czy się nie garbię, czy nie jestem spięty) i umysłu (czy się nie denerwuję na coś, czy nie straciłem dystansu). To też są przebłyski medytacji.
Takich okazji by można mnożyć bez liku:
- wizyta w toalecie
- higiena w łazience
- granie na ukulele
- ćwiczenia fizyczne
- bieganie
- spacerowanie
- rozmowa - to trudne, ale słuchanie już jest łatwiejsze
- czytanie książki
- rozładowywanie zmywarki
Ważne, żeby nie wymagać od siebie zbyt wiele. Umysł jest jak szalona małpa, jego ogarnięcie zajmuję trochę czasu. Kluczem jest determinacja, konsekwencja i akceptacja.
Z dużym naciskiem na akceptację natury umysłu, akceptację rzeczywistości która często odbiega od oczekiwań.
Akceptację siebie, popełnianych błędów.
Świadomość własnych oczekiwań i odpuszczanie.
I luz, dużo luzu i dystansu do siebie i świata, mniej powagi, więcej uśmiechu - to wymyśliłem teraz, tego mi najbardziej brakuj, ale i rozwijanie właśnie tego mi ostatnio coraz lepiej wychodzi.